poniedziałek, 16 lutego 2015

Fonzie The Burger's House Kosher - Via di Santa Maria del Pianto 13, Rzym

BURGEROPINIE ON TOUR!  RZYM!


BUON GIORNO!!

Już na kilka tygodni przed wycieczką do Rzymu ułożyliśmy plan zwiedzania Wiecznego Miasta tak, aby była to w pokaźnej części także i podróż kulinarna. Jednym z obowiązkowych elementów owego kiczen tripa musiała być potrawa, która nie koniecznie jest specjalnością kuchni włoskiej, ale za to my jesteśmy specjalistami od jej jedzenia - burger! Burgeroblogowanie zobowiązuje, więc pomiędzy makaronami z owocami morza, pizzą, tiramisu i suppli musieliśmy znaleźć także i miejsce na to przyziemne, ale jakże przyjemne (oby!!) danie.

Poszukiwania Romskich ;) burgerowni w internecie przyniosły szybki wniosek - nie jest to tak spopularyzowany biznes jak w naszym rodzinnym kraju. Mimo to, bez większych problemów udało nam się wyłapać kilkanaście lokali nieźle ocenianych przez klientów na portalach typu FB, czy Trip Advisor. Spośród nich wybraliśmy najciekawsze propozycje, ale tylko jedna stała się totalnym must eatem - burger z koszernej wołowiny serwowany w dwóch lokalach pod szyldem Fonzie The Burger's House Kosher. Pierwszy z nich, ten w dzielnicy Regola, znajdujący się niedaleko Placu Weneckiego wpisaliśmy w nasz plan już sam początek odkrywania Rzymu.

Koszerna wołowina jest uzyskiwania dzięki znienawidzonemu w naszym antysemickim kraju, ubojowi rytualnemu ;) Dzięki temu jest "czysta" i spełnia wymogi żydowskiej diety, określonej wedle ścisłych reguł religijnych. Jak dla nas? Brzmi ciekawie, lubimy nutkę kontrowersji, a może i smak będzie wyczuwalnie inny? Idziemy! :)

Odnalezienie lokalu w labiryncie ciasnych, krótkich i nieokiełznanych (ale dzięki temu pięknych i klimatycznych) uliczek Rzymu nie było może idealnie proste, ale gdy tylko ujrzeliśmy restauracje i sklepy z szyldami KOSHER wiedzieliśmy, ze na pewno jesteśmy w dobrym rejonie. Kilka kolejnych zerknięć na mapę  oraz tabliczki z nazwami ulic i oto jest - Fonzie!

Wbiegamy zniecierpliwieni do środka i pierwsze wrażenie... zaraz, zaraz... nie tak wyglądał ten lokal na facebooku! Nie mieliśmy jednak pewności co do nieomylności naszej pamięci, więc pominęliśmy tę kwestię zachęceni zapachem smażonego tego i owego. Potem dopiero przypomnieliśmy sobie, że przecież istnieje drugi, bliźniaczy lokal i to on jest najwidoczniej tym większym i ładniej urządzonym, przez co doczekał się fotek na fejsbuku. Ten w którym się aktualnie znajdowaliśmy był niestety niewielki i wyglądał jak typowa kebabownia, jakich wiele u nas w okolicach rynku. Zaledwie kilka miejsc siedzących (niezbyt komfortowych) dawało wprost do zrozumienia - mangiare e lasciare! W środku nie było zbyt dużego ruchu (w zasadzie ruch był tylko za barem połączonym z kuchnią), ale był to czwartkowy, lutowy wieczór, a dzielnica w której znajduje się lokal nie sprawiała wrażenia przeładowanej turystami.
    



Wszystkie te powyższe niedociągnięcia nie miały jednak dla nas, wygłodniałych, większego znaczenia. Po szybkim spojrzeniu na menu (które przeglądaliśmy już zresztą wcześniej w internetach) wybraliśmy dla siebie dwa burgery. IL 150 (150g mięska, sałata, ogórek, pomidor, sos "coctail salsa") oraz Chili Burger (150g mięska "chilli"(?), pomidor, sałata, guacamole, sos ailloli, sos BBQ). Każdy w cenie 6,5 euro (ok. 27zł), co jak na Rzym nie jest ani bardzo drogo, ani zbyt tanio, gdyż spokojnie za taką cenę można zjeść w tratorii sporej wielkości pizzę i to bardziej urozmaiconą niż Margarita. Dokupiliśmy frytki za 1,7 euro i ulokowaliśmy się w najdalszym kąciku lokalu czekając na strawę z umierającej w cierpieniach krówki.


Obsługa lokalu nie wyglądała, ani szczególnie włosko, ani szczególnie żydowsko. Nie przeszkadzało nam to w żadnym razie, gdyż panowie byli bardzo rozmowni i mili. Jeden z kucharzy pochwalił się nam nawet znajomością kilku polskich słów (i to olaboga niewulgarnych!) zapamiętanych z pobytu w Polsce kilka lat temu.


Praktycznie od razu otrzymaliśmy fryteczki, które niestety były bardzo słabe - twardawe, tłustawe, z dodatkiem średniej jakości keczupu. Zjeść można, gdy straszny głód męczy, ale rozkoszy w trakcie jedzenia nie uraczycie. Cóż, trudno...GDZIE SOM BURGERY?! Po niedługim oczekiwaniu, lądują przed nami na parapecie. Patrzymy na nie, patrzymy... I tak: Z jednej strony rzeczywiście wyglądają identycznie jak na fejsbukowych zdjęciach - czyli całkiem apetycznie. Ale z drugiej strony chyba jednak liczyliśmy po cichu na coś... większego. Najbardziej w oczy rzuca się i kusi charakterystyczna, jakby błyszcząca się wołowinka. Pozostałe elementy bardzo zwyczajne - typowa fastofodowo-burgerowa bułka i składniki w nieprzesadnie dużej ilości.


Pierwszy gryz i pierwsze wrażenia - zimna, miękka i gumowata bułka. Dodatki warzywne ok, ale mocno zimne (pewnie prosto z lodówki). Sos w Il "150" stanowił sos salsa niewiele różniący się smakiem od keczupu podawanego do frytek. Chilli Burger doprawiony był całkiem smaczną mieszanką sosów, ale po za tym w kwestii dodatków nie oferował nic ciekawego i szczególnie smacznego. Największym plusem tej kanapki była wołowina. Prawie nieprzyprawiona, co uwydatniło smak mięsa. Niestety szybko wystygła przez chłód pozostałych składników.


Il "150"
Chilli Burger
Porównując rzymskie, koszerne burgery do tych, do których przyzwyczaiło nas nasze krakowskie podwórko... Może lepiej nie porównujmy ;) Po prostu były średnie i miały jeden jedyny plus, którym było mięsko (mamy nadzieję, że serio koszerne). Całokształt jednak wypada bardzo blado i ciężko byłoby nam z czystym sercem polecić ten lokal komukolwiek. W zasadzie, chyba ta koszerna przygoda zniechęciła nas do odwiedzania kolejnych burgerowni na kulinarnym szlaku via Roma. Był to jedyny burger zjedzony przez nas w trakcie tej wycieczki, a pozostałe dni wykorzystaliśmy na zatapianie się w specjałach włoskiej kuchni, które ze sporym zapasem naprawiły nasz niedosyt i rozczarowanie po wizycie w Fonzie.

Wkrótce pojawi się na naszym blogu specjalny post z opisem co ciekawego i niedrogiego jedliśmy z Rzymie. Polecimy Wam kilka miejsc, znanych i nieznanych, w których można skosztować pysznej rzymskiej kuchni, nie pustosząc przy tym portfela :)

Rzym stoi jedzeniem - jest to królestwo pysznych potraw. Ale busiami najprawdopodobniej jednak nie stoi, a bardziej siedzi, albo nawet leży :)

ARRIVEDERCI!!